Obudziłam
się z wielkim bólem głowy w nieznanym mi dotąd pomieszczeniu. Z początku nie widziałam wyraźnie, lecz
szybko odzyskałam wzrok. Wtedy w oczy uderzył mnie obrzydliwy różowy kolor
ścian. Wtem zwróciłam uwagę na to, że leżałam na czymś miękkim i pokryta czymś
ciepłym. Spojrzałam po sobie i zobaczyłam białą kołdrę. Jeszcze bardziej
zaskoczona zmusiłam się do siadu i rozejrzałam się wkoło. Jak zdążyłam zauważyć, pomieszczenie było
przeznaczone dla trzech osób. Po za „moim” były jeszcze dwa łóżka. Jedno łóżko
znajdowało się pod oknem, a drugie po prawej stronie drzwi. Zaintrygowała nowym
otoczeniem, wstałam z wyrka i poszłam zbadać kolejne pomieszczenia. Zauważyłam,
iż znajduje się tu szafa, a tuż obok drugie drzwi. Od razu tam podeszłam i
otworzyłam drzwi. Za nimi kryła się łazienka z umywalką, prysznicem z zasłonką
i ubikacją. Sprawdziłam lustro i odkryłam za nim półkę. Leżała na niej mała
karteczka z drukowaną notką „Na krew medyczną”. Momentalnie się zdziwiłam, bo
ten kto mnie tu przywlókł wiedział kim jestem.
W tej
chwili zwróciłam na łóżko, z którego się zwlekłam i zastanowiłam się. Co to
cholera za miejscówka i co do diabła tu robię. Próbowałam sobie przypomnieć
coś, sprzed trafienia tutaj… ale marnie mi to szło. Jedyne, co pamiętałam, to
fakt, że biegłam ciemnymi ulicami Paryża, a potem zderzenie z chodnikiem, gdy
nogi się poplątały, a na końcu ciemność. Jakby ktoś włożył mi worek na głowę
albo wsadził do niego mnie całą. Gdy zgięłam rękę w nadgarstku, syknęłam z bólu
i spojrzałam na nią. Widać było odciski lin, jakby ktoś mnie związał. Kurna.
Kobito, myśl! Musisz coś pamiętać! Moje rozmyślanie przerwało skrzypienie do drzwi.
- Widzę, że
śpiąca królewna się obudziła - usłyszałam czyjś sarkastyczny, kobiecy głos.
Obrzuciłam nowoprzybyłego zirytowanym spojrzeniem, gdyż ta miała czelność
nazywać mnie królewną, a nią nie byłam od dobrych paruset lat.
Przed sobą
miałam kobietę o czarnych, dziwnie zaczesanych włosach i niebieskich oczach. Ubrana
była w pomarańczowy golf, bordową spódniczkę i czarne buty na obcasie. Tak samo
jak ja ją, obrzuciła mnie zirytowanym spojrzeniem.
- Kim pani
jest?! - spytałam oschle niebieskooką.
- Nazywam
się Sandra i uczę w tej szkole wampiry - oznajmiła szorstko. Zdziwiłam się. Czy
ja dobrze usłyszałam?
- Eee, co
proszę?
- Och
zapomniałam, że przysłali cię tu nie przytomną. Otóż panno Tepes, znajdujesz
się w Tenerbis. Akademii w której uczą się nie tylko ludzie o niezwykłych
zdolnościach, ale także istoty, których istnienia nie pojmują zwyczajni
śmiertelnicy - nadal mówiła tym swoim sarkastycznym, podniosłym tonem. Jakby
kogoś chwaliła. To mnie totalnie skołowało... Tenerbis? Coś mi się obiło u
uszy... CHWILA MOMENT!
- Skąd pani
wie kim jestem!? - krzyknęłam zszokowana.
- Cóż...
Łowcy cię tu przywieźli. W dość nie typowy sposób - tu uśmiechnęła chytrze.
- ŻE CO!?
Jak to możliwe!? - krzyknęłam jeszcze głośniej. Tak głośno, że czarnowłosa
musiała zakryć sobie uszy, bo ogłuchnie.
- Ciszej
co!? Bo zaraz ogłuchnę przez ciebie...
- Dobra, dobra...
ale też wyluzuj. A mogę wiedzieć, jak tu trafiłam?
- Cóż,
panno Tepes... albo raczej księżniczko Tepes…
- Tylko nie
księżniczko!
- Okej. Co
za bulwers. Panno Tepes. Zostałaś tu sprowadzona przez łowców, pod zarzutem
zamordowania grupy ludzi w Budapeszcie - to co Sandra powiedziała, wywołało u
mnie wielki szok, ale coś sobie przypomniałam. Przypomniał mi się moment, kiedy
byłam w nocy na dworcu kolejowym. Jednak kiedy się pojawiłam, to grupka
martwych ludzi już tam była... Chciałam stąd odejść, gdy w drogę weszli łowcy
wampirów i... teraz wszystko ułożyło w logiczną całość.
- Ale to
nie byłam ja! Chyba pani im nie uwierzyła! - krzyknęłam pretensjonalnie, ale
damulka jak widać to olała.
- Nie mnie
osądzać bez dowodów. Jednakże śledztwo trwa i dopóki nie znajdziemy sprawcy,
nie masz prawa opuszczać akademii. Musisz nauczyć się żyć w społeczeństwie, bo
na chwilę obecną stanowisz zagrożenie dla otoczenia - oznajmiła niebieskooka
surowym tonem i szybko wstała, mając zamiar mnie zostawić. Dopiero w tej chwili
przypomniałam sobie, iż przy sobie miałam swój plecak podróżny i miecz.
- Hej,
gdzie są moje rzeczy?! - krzyknęłam wkurzona. Pani Sandra obrzuciła mnie
groźnym spojrzeniem.
- Zostały
skonfiskowane, kiedy cię tu przywieziono. Jak coś to sprawę załatwiaj u
dyrektora. Lub wychowawcy- powiedziałam ze stoickim spokojem i trzasnęła
drzwiami. Jeju... a do mnie mówiła, że taki ze mnie bulwers.
****
Jakieś pół dnia
zajęło mi szukanie dyrektora w celu odszukania rzeczy i na razie dupa. Szukałam
praktycznie wszędzie i nic nie znalazłam. Znudzona tymi poszukiwaniami
zatrzymałam się w czymś co przypominał mix parku z lasem i usiadłam na
ławeczce. Zaczęłam myśleć o tym czego się dowiedziałam dziś rano. Zamknęłam
oczy, aby wszystko sobie poukładać, ale wiedziałam jedno. Zostałam wrobiona w
tamto morderstwo i chętnie dowiem się kto był faktycznym mordercą. Och jak ja
go dorwę, to... w tym momencie poczułam jak ktoś tyka moich ramion i na twarzy
czułam czyiś oddech.
- Cześć! -
zawołał głośno, a ja otworzyłam oczy zaskoczona. Nade mną stał człowiek o
ciemnobrązowych włosach, złotych oczach i aparycji dwudziestolatka. Ów
nieznajomy uśmiechał się jak głupi do sera, to jeszcze miał czelność mnie
dotykać bez mojej zgody.
- Nie cześć
- odpowiedziałam krótko i szybko wstałam z ławki. Stojąc do niego tyłem
skrzyżowałam ręce na piersi.
- Czyżby
koleżanka wstała dziś lewą nogą? – spytał ów przybysz, dodatkowo wprawiając w
stan furii. Nikt nie będzie się ze mną spoufalał. A już zwłaszcza mężczyźni,
którzy mają "świńską" naturę.
- Posłuchaj
no! Nie jestem twoją koleżanką, ani tym bardziej nie mam ochoty na pogaduchy z
takimi jak ty. Od rana mam ciężki dzień, więc jeśli ci życie miłe, to w tył
zwrot i zejdź mi z oczu! Zrozumiano!? - krzyknęłam głośno, lecz chyba nie
robiłam na nim wielkiego wrażenia, gdyż nadal się do mnie uśmiechał miło i
życzliwie.
- Spokojnie,
zrozumiałem, ale jak masz problem, to mi powiedz. Chętnie pomogę - oznajmił po
chwili i oparł się o ławkę, co mnie momentalnie zdziwiło i przyprawiło o lekki rumieniec.
Przecież nie powiem mu, że potrzebuje pomocy. Mam swój honor i nie będę go
szargać.
- Więc jak?
Chcesz pomocy? - spytał po paru chwilach ciszy i skinął głowę na bok. Tym razem
jego uśmiech był delikatny i dzięki temu sprawiał wrażenie miłego i sympatycznego
gościa.
- No bo...
bo... szukam dyrektora - oznajmiłam zażenowana, gdyż przeczuwałam, iż to będzie
ujma na moim honorze. Cóż... mówi się trudno. Co za wstyd. Ja, wielka i potężna
wampirzyca, mięknę przy pierwszym lepszym chłopaku, który życzliwie się do mnie
uśmiechał! Co za porażka…
- Dyrektora,
powiadasz? Hmm...
- Pomożesz?
- spytałam unosząc lewą brew, gdy poczułam uścisk na jednym z moich
nadgarstków.
- Chodź,
poszukamy dyrektora! Też chętnie go poznam - zawołał radośnie i zawlókł mnie w
stronę budynku szkoły. Aż się zdziwiłam jego postępowaniem. Myślałam, że jak
się na niego wydrę czy coś, to zostawi mnie i nie będzie próbować się zbliżać,
a tu takie coś... Zastanawiałam się
przez to, czy to ja zwariowałam czy może świat. Nie miałam pojęcia.
****
Nieznajomy
pokazał mi plan szkoły, gdzie był spis wszystkich pomieszczeń, a po pięciu
minutach znaleźliśmy się pod gabinetem dyrektora, gdzie czekały na mnie moje bagaże,
które skonfiskowano mi je bezczelnie. tak po prostu leżały! Na korytarzu! Błyskawicznie je zgarnęłam i przycisnęłam do siebie, jakby to był mój skarb najcenniejszy ze wszystkich.
- Spokojnie,
dziewczyno. Przecież nikt ci tego nie ukradnie - zawołał wesoło złotooki, a ja
spiorunowałam go spojrzeniem. Jak widać, to też na niego nie podziałało. Nagle
zobaczyłam jak facet patrzył się na moją czarną pochwę z mieczem i zadał
kolejne pytanie zaciekawiony- A po co ci ten nożyk do kopert?
- Nie twój
interes... - odpowiedziałam nadymając policzki niczym obrażone dziecko.
- No weź...
jesteśmy kolegami, więc mogłabyś powiedzieć. Tak ładnie proszę - w tym momencie
złotooki zrobił wielkie oczka i minę szczeniaczka błagającego właściciela o
trochę jedzenia. Zaczęłam trochę chichotać pod nosem.
- Jeśli
zasłużysz - oznajmiłam z wrednym uśmieszkiem, kiedy złotooki zrobił minę w
stylu "Wyzwanie zaakceptowane".
- To powiedz
mi co mam zrobić by zasłużyć.
- Na
początku... powiedz mi jak masz na imię.
- Okej...
ogólnie nazywam się Say Aruccio - powiedział i wyciągnął do mnie rękę.
- Say? A
czy to aby czasem nie jest żeńskie imię?- spytałam trochę zdziwiona i
podniosłam brew.
- Cóż. Tak
się składa, że nie. Ale zabawne, bo Sandra też mnie tak stwierdziła - zaśmiał
się wesoło. Już widzę go w czapce klasowego błazna. Niestety zachichotałam pod
nosem, gdyż zobaczyłam to w swojej wyobraźni. Na szczęście jakby tego nie zauważył-
A ty jak masz na imię? - spytał w przerwie między salwami śmiechu.
- Gabriela
Tepes - oznajmiłam trochę nie śmiało. Nie wiedziałam, jak zareaguje, kiedy
dowie się, iż jego nowa znajoma to córka legendarnego Draculi, postrachu Turków
i inne sraty-taty. Kiedy spojrzałam na twarz Saya, miał wlepiony we mnie
wstrząśnięty wzrok. Oboje stanęliśmy na moment jak wryci.
- Tepes…
Tepes... od legendarnego Vlada?- upewnił się.
- Taaak -
powiedziałam niepewnie. Spodziewałam się najgorszego, gdy niespodziewanie
Aruccio rzucił się na mnie i uwięził w żelaznym uścisku.
- Tak się
cieszę, że mogę być twoim przyjacielem! To było moje marzenie, poznać kogoś kto
jest spokrewniony z wielkim Vladem Draculą! - wykrzyczał wręcz szczęśliwy, a
jego uścisk stał się jeszcze ciaśniejszy niż przedtem.
- Dobra!
Say! Udusisz mnie! - krzyknęłam w agonii, błagając Boga o trochę powietrza. Coś
czułam, że to będzie bardzo ciężki dla mnie czas. Zwłaszcza że muszę znaleźć mordercę
z Budapesztu i oczyścić swoje dobre imię.
<Say?>
Powiem jeszcze, bo nie dopisałam w poście, że powinnaś opisać spotkanie z dyrektorkiem, i właściwie wtedy przerwać posta, ale jak wspomniałam, każdy kiedyś zaczynał ;) Tylko pamiętaj, że to nie sąposty na bloga z opowiadaniem,któe muszą mieć po 2000 słów :D- Aruccio
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz