- Weź zejdź ze
mnie! Miałam ciężki dzień! - krzyknęłam do tej kobiety o wręcz szkarłatnych
włosach i ciemnozielonych oczach.
- Co nie zmienia
faktu, że masz się pilnować! Nigdy nie wiadomo co takiemu... pff, wampirzysku
przyjdzie do głowy gdy jest na głodzie - warknęła, patrząc na mnie z góry. Nie
wiedziałam czy miałam jej przywalić za tę uwagę, czy co? Mimo iż nie byłam już
księżniczką, nie mogłam pozwolić sobie, aby ktoś mną dyrygował. W szczególności
ta cała camini.
- A ty powinnaś
się wykąpać... jedzie od ciebie odorem camini - powiedziałam z sarkazmem i w
celu podkreślenia swoich słów, zatkałam lekko nos. Zobaczyłam, jak nieznajoma zjeżyła
się na tę uwagę.
- Nie pozwalaj
sobie... ale przynajmniej nie jestem rozkapryszoną córeczką tatusia jak ty
panno Tepes - wysyczała nagle
czerwonowłosa kobieta, a na jej twarzy pojawił się uśmieszek. Czy mi się
wydawało, czy właśnie wbijała sobie kolejne gwoździe do trumny?
- Spokojnie,
dziewczyny. Może usiądziemy i porozmawiamy przy kubku krwi, piwa czy coś... -
nagle po między mnie a nieznajomą wkradł się Say, który jak zwykle z uśmiechem
na gębie próbował sytuację załagodzić. Obie spiorunowałyśmy go wzrokiem.
- Nie wtrącaj
się! - krzyknęłyśmy obie, a ten podnosząc ręce cofnął się. Widziałam jak tych
dwóch typków też wycofało się o dwa kroki. Po chwili Moje i zielonookiej
spojrzenie znów się skrzyżowały.
- Na czym to
stanęłyśmy? - spytała szkarłatnowłosa, grzebiąc przez chwilę w swoim płaszczu,
po chwili wyjęła ze dwa sztylety kunai. Ja zaś powoli sięgnęłam po rękojeść
swego miecza.
- Na
przetrzepaniu twojej buźki, ruda - wysyczałam przez zęby.
W tym momencie
nastąpiła cisza, która tylko wzmacniała napięcie. Jak w filmach akcji czy w
westernach. Natomiast ludzie przybywający w lokalu ukradkiem czmychali
wyczuwając nadchodzącą bójkę... a raczej walkę na miecze. Nasze złowrogie
spojrzenia były tak ostre, że gdyby miały moc, to pewnie zaczęłyby miotać
gromami. Napięcie rosło i rosło i rosło, a kiedy sięgnęło zenitu, rzuciłyśmy
sie do biegu. Międzyczasie ja wyjęłam z pochwy mojego blackroses. Już miałyśmy
się zadźgać, gdy jakaś tajemnicza siła nas walnęła i dosłownie rzuciła na
ścianę. W sumie to czerwonowłosą. Ja wylądowałam w ramionach Saya, który
wykazał się refleksem i uratował mnie przed upadkiem.
Zdziwiona tym
wszystkim spojrzałam przed siebie. Na przeciwko stał stary mężczyzna z siwą
brodą. Miał na sobie czerwone szaty i szpiczasty kapelusz z wszystkimi złotymi
literami "Wizzard". W tej stylizacji wyglądał jak kiepska kopia Dumbledore'a
z serii o Harrym Potterze. Mimo tego, czuć było tę moc, a z mocą wiązał się respekt
i wielki szacunek. Zaś obok starca stał rozgniewany właściciel przybytku, który
był gotów by nas stąd wyrzucić.
- Co tu się
wyprawia? - to było pierwsze zdanie jakie wypowiedział staruszek. Jego głos był
bardzo stanowczy, a nawet trochę straszny.
- Dyrektorze! -
krzyknęli obaj mężczyźni w czarnych płaszczach i skłonili się nisko. No tak
zapomniałam. Przecież z tym dziadkiem widziałam się w tym momencie kiedy
odebrałam swoje rzeczy.
- Ja tylko
wykonywałam swoje obowiązki, kiedy ta gówniara…! - nagle czerwonowłosa wyskoczyła
jak Filip z konopii i zaczęła się wyżalać, ale ten zgromił ją wzrokiem.
- Gówniarą to
ty jesteś, skoro tak łatwo dajesz prowokować. Myślałem, Karolain, że potrafisz
zachowywać się dojrzale - skontrował jej wypowiedź dyrek, głosem który raczej
wyrażał do niej żal niż surowość. Caminii od razu posmutniała i spuściła wzrok.
- Proszę
wybaczyć - oznajmiła Karolain, a jej mina wyrażała skruchę.
- Masz
szczęście, że umiem szybko wybaczać. A teraz wracajcie do Akademii. Trzeba się
przyszykować na jutro - oznajmił władczo czarodziej, a czerwonowłosa od razu
skinęła głową na potwierdzenie.
- Tak jest. Idziemy!
- rozkazała zielonooka i szybko opuściła teren ze swoimi podwładnymi. Tym
czasem uwaga Dyrektora skupiła się na naszej dwójce. Oho!? Chyba będą kłopoty.
Coś się tak wydaje.
- A jeśli
chodzi o ciebie Panno Tepes.. - zaczął robiąc surową minę, a ja momentalnie się
przestraszyłam. A czego dokładniej? Konsekwencji lub co gorsza... kontaktu z
ojcem, który pewnie tu przyjedzie. Tego chciałam szczerze uniknąć - Dziś ci się
jeszcze upiecze. Szkoła się jeszcze nie zaczęła, więc nie masz się co martwić –
oznajmił, momentalnie zmieniając swoją minę na bardziej wesołą.
- Ee... okej? -
przytaknęłam nie pewnie.
- Hahahaha! A
już myślałem, że będzie nudno! Dzięki tobie, Gabrielo, trochę się rozerwałem -
zaśmiał się głośno staruszek w czapce, kiedy ja oderwałam się do złotookiego.
Wtem zwrócił uwagę na właściciela baru, który patrzył się na dziadka
pretensjonalnym spojrzeniem. Po czym dodał uspokoiwszy się, lecz uśmiech nadal
się go trzymał.
- Spokojnie...
wystarczy tylko jedno machnięcie ręki i po krzyku - jak powiedział tak zrobił.
Machnął raz ręką i sprawił, że wszystkie szkody zniknęły w tej sekundzie, a
lokal wyglądał jak gdyby nigdy nic. Jak widać to usatysfakcjonowało właściciela
i poszedł w swoją stronę.
- Dziękujemy -
dodał po chwili Say, dyrek tylko skinął głową i uśmiechnął się łagodnie.
- Nie ma
sprawy, ale już nie sprawiajcie kłopotów - odpowiedział po chwili, po czym dodał
z miną, jakby o czymś zapomniał - O i ten, wróćcie do swoich akademików przed
wieczorem - po czym czarodziej rozpłynął się w powietrzu. Przez chwilę
patrzyliśmy się na siebie jak na idiotów, którymi z resztą... na tę chwilę
obecną byliśmy.
- Co to było? -
spytałam nagle.
<Say? Lub
ktokolwiek?>
Nie wiem, co zrobić;-;- Aruccio
Nie wiem, co zrobić;-;- Aruccio
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz