sobota, 23 stycznia 2016

Od Gabrieli- C.D Saya

      - Weź zejdź ze mnie! Miałam ciężki dzień! - krzyknęłam do tej kobiety o wręcz szkarłatnych włosach i ciemnozielonych oczach.
      - Co nie zmienia faktu, że masz się pilnować! Nigdy nie wiadomo co takiemu... pff, wampirzysku przyjdzie do głowy gdy jest na głodzie - warknęła, patrząc na mnie z góry. Nie wiedziałam czy miałam jej przywalić za tę uwagę, czy co? Mimo iż nie byłam już księżniczką, nie mogłam pozwolić sobie, aby ktoś mną dyrygował. W szczególności ta cała camini.
     - A ty powinnaś się wykąpać... jedzie od ciebie odorem camini - powiedziałam z sarkazmem i w celu podkreślenia swoich słów, zatkałam lekko nos. Zobaczyłam, jak nieznajoma zjeżyła się na tę uwagę.
      - Nie pozwalaj sobie... ale przynajmniej nie jestem rozkapryszoną córeczką tatusia jak ty panno Tepes - wysyczała nagle czerwonowłosa kobieta, a na jej twarzy pojawił się uśmieszek. Czy mi się wydawało, czy właśnie wbijała sobie kolejne gwoździe do trumny?
       - Spokojnie, dziewczyny. Może usiądziemy i porozmawiamy przy kubku krwi, piwa czy coś... - nagle po między mnie a nieznajomą wkradł się Say, który jak zwykle z uśmiechem na gębie próbował sytuację załagodzić. Obie spiorunowałyśmy go wzrokiem.
        - Nie wtrącaj się! - krzyknęłyśmy obie, a ten podnosząc ręce cofnął się. Widziałam jak tych dwóch typków też wycofało się o dwa kroki. Po chwili Moje i zielonookiej spojrzenie znów się skrzyżowały.
        - Na czym to stanęłyśmy? - spytała szkarłatnowłosa, grzebiąc przez chwilę w swoim płaszczu, po chwili wyjęła ze dwa sztylety kunai. Ja zaś powoli sięgnęłam po rękojeść swego miecza.
       - Na przetrzepaniu twojej buźki, ruda - wysyczałam przez zęby.
      W tym momencie nastąpiła cisza, która tylko wzmacniała napięcie. Jak w filmach akcji czy w westernach. Natomiast ludzie przybywający w lokalu ukradkiem czmychali wyczuwając nadchodzącą bójkę... a raczej walkę na miecze. Nasze złowrogie spojrzenia były tak ostre, że gdyby miały moc, to pewnie zaczęłyby miotać gromami. Napięcie rosło i rosło i rosło, a kiedy sięgnęło zenitu, rzuciłyśmy sie do biegu. Międzyczasie ja wyjęłam z pochwy mojego blackroses. Już miałyśmy się zadźgać, gdy jakaś tajemnicza siła nas walnęła i dosłownie rzuciła na ścianę. W sumie to czerwonowłosą. Ja wylądowałam w ramionach Saya, który wykazał się refleksem i uratował mnie przed upadkiem.
       Zdziwiona tym wszystkim spojrzałam przed siebie. Na przeciwko stał stary mężczyzna z siwą brodą. Miał na sobie czerwone szaty i szpiczasty kapelusz z wszystkimi złotymi literami "Wizzard". W tej stylizacji wyglądał jak kiepska kopia Dumbledore'a z serii o Harrym Potterze. Mimo tego, czuć było tę moc, a z mocą wiązał się respekt i wielki szacunek. Zaś obok starca stał rozgniewany właściciel przybytku, który był gotów by nas stąd wyrzucić.
       - Co tu się wyprawia? - to było pierwsze zdanie jakie wypowiedział staruszek. Jego głos był bardzo stanowczy, a nawet trochę straszny.
       - Dyrektorze! - krzyknęli obaj mężczyźni w czarnych płaszczach i skłonili się nisko. No tak zapomniałam. Przecież z tym dziadkiem widziałam się w tym momencie kiedy odebrałam swoje rzeczy.
       - Ja tylko wykonywałam swoje obowiązki, kiedy ta gówniara…! - nagle czerwonowłosa wyskoczyła jak Filip z konopii i zaczęła się wyżalać, ale ten zgromił ją wzrokiem.
       - Gówniarą to ty jesteś, skoro tak łatwo dajesz prowokować. Myślałem, Karolain, że potrafisz zachowywać się dojrzale - skontrował jej wypowiedź dyrek, głosem który raczej wyrażał do niej żal niż surowość. Caminii od razu posmutniała i spuściła wzrok.
       - Proszę wybaczyć - oznajmiła Karolain, a jej mina wyrażała skruchę.
       - Masz szczęście, że umiem szybko wybaczać. A teraz wracajcie do Akademii. Trzeba się przyszykować na jutro - oznajmił władczo czarodziej, a czerwonowłosa od razu skinęła głową na potwierdzenie.
       - Tak jest. Idziemy! - rozkazała zielonooka i szybko opuściła teren ze swoimi podwładnymi. Tym czasem uwaga Dyrektora skupiła się na naszej dwójce. Oho!? Chyba będą kłopoty. Coś się tak wydaje.
       - A jeśli chodzi o ciebie Panno Tepes.. - zaczął robiąc surową minę, a ja momentalnie się przestraszyłam. A czego dokładniej? Konsekwencji lub co gorsza... kontaktu z ojcem, który pewnie tu przyjedzie. Tego chciałam szczerze uniknąć - Dziś ci się jeszcze upiecze. Szkoła się jeszcze nie zaczęła, więc nie masz się co martwić – oznajmił, momentalnie zmieniając swoją minę na bardziej wesołą.
       - Ee... okej? - przytaknęłam nie pewnie.
      - Hahahaha! A już myślałem, że będzie nudno! Dzięki tobie, Gabrielo, trochę się rozerwałem - zaśmiał się głośno staruszek w czapce, kiedy ja oderwałam się do złotookiego. Wtem zwrócił uwagę na właściciela baru, który patrzył się na dziadka pretensjonalnym spojrzeniem. Po czym dodał uspokoiwszy się, lecz uśmiech nadal się go trzymał.
       - Spokojnie... wystarczy tylko jedno machnięcie ręki i po krzyku - jak powiedział tak zrobił. Machnął raz ręką i sprawił, że wszystkie szkody zniknęły w tej sekundzie, a lokal wyglądał jak gdyby nigdy nic. Jak widać to usatysfakcjonowało właściciela i poszedł w swoją stronę.
       - Dziękujemy - dodał po chwili Say, dyrek tylko skinął głową i uśmiechnął się łagodnie.
       - Nie ma sprawy, ale już nie sprawiajcie kłopotów - odpowiedział po chwili, po czym dodał z miną, jakby o czymś zapomniał - O i ten, wróćcie do swoich akademików przed wieczorem - po czym czarodziej rozpłynął się w powietrzu. Przez chwilę patrzyliśmy się na siebie jak na idiotów, którymi z resztą... na tę chwilę obecną byliśmy.
       - Co to było? - spytałam nagle.

<Say? Lub ktokolwiek?>

Nie wiem, co zrobić;-;- Aruccio

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz