poniedziałek, 18 stycznia 2016

Od Argony

  Białe loczki. Beznamiętny błysk ciemnych oczu. Cios i ciche słowo "przepraszam". Jego sens nie dotarł do mnie, zanim osunęłam się w pustkę. Potem. Długo potem, gdy moją świadomość rozjaśniło uderzenie o coś twardego głową. Chwila badania i wiem, że leżę na podłodze. Wszytko się trzęsie. Podskakuje. Przed moimi oczami nadal jest jedynie ciemność. Mam coś na głowie? Próbuje poruszyć rękami, jednak ciężki metal ogranicza moje ruchy. Podobnie ze stopami. Czuję, jak skóra parzy mnie w miejscu styku z metalem. Srebro...? Opierając się o ścianę przechodzę do pozycji siedzącej. Ze spuszczoną głową lustruję pomieszczenie. Metaliczne dźwięki. Niewielka przestrzeń. Tłumione wycie wiatru. Szum drzew, jakby z oddali. Są zielone, ciemne, kolczaste. Słońce musi delikatnie grać na koniuszkach szpilek, padać na soczysty mech, na brązowe, zeschłe igły. Droga leśna. Trawy ocierają się o boki pojazdu. Zarośnięta. Bez znaczników. Ciężki teren dla dużego pojazdu. Jednego? Dwóch? Trudno mi to określić. Strzygę lekko uszami, próbując wyłapać więcej detali. Na nic. Cela jest nieźle wygłuszona. 
  Powracam myślami do niedawnych wydarzeń. Wolność. Niewola. Ucieczka. Wolność. Odwieczny cykl życia. Teraz przyszedł czas na ucieczkę. Ocieram głowę o ścianę. Worek nie ustępuje. Dobrze zawiązany. Próbuję przemiany. Parzy, parzy parzy! Od razu powracam do zwykłej postaci. Dyszę lekko. Jestem pewna, że na nadgarstkach i kostkach pojawiły się pęcherze ropne. Ból przywraca mnie do świadomości, wyganiając z tego świata. Polana w środku lasu. Jasne promienie słoneczne wyłaniają się zza szarych chmur. Sosny szumią miarowo. Przechadzam się powoli, łapy zatapiają się w miękkiej trawie po kostki. Węszę. Rozglądam się. Las wydaje się spokojny, jednak tętni życiem. Trzeba znaleźć. Znaleźć, upolować i zjeść. Smak krwi i mięsa w pysku powoduje, że napływa mi ślinka do ust i ścieka po brodzie.
  Moczy tkaninę worka. Nagłe szarpnięcie sprawia, że lecę do przodu. Zapada cisza. I tylko czyjeś korki opodal. Przede mną wrota rozwierają się z trzaskiem.Unoszę głowę.Wyraźnie pojaśniało. Postać stawia ciężkie kroki nóg, obutych w ciężkie buty, po metalowej podłodze. Szarpnięciem podrywa mnie z mojego miejsca i wyrzuca w światło. Lecę chwilę, po czym upadam na zakurzoną ziemię. Przetaczam się, nieporadnie staram wstać. Ponowne szarpnięcie, warczy coś do mnie w tym świszczącym języku. Z tonu głosu i kilku poznanych już wcześniej słów, najczęściej używanych w języku polskim wnioskuje, że każe mi iść. Ruszam przed siebie, co jakiś czas obracana i popychana przez mężczyznę.
  Potykam się o stopień. Jeszcze kilka i zmiana atmosfery. Pomieszczenie. Ciepłe. Światło musi padać do środka przez szpary w zasłoniętych oknach, bo wokół panuje półmrok. Inne kroki z naprzeciwka. Brutalnie ściągają mi z głowy worek.
  Pomieszczenie było dość wszechstronne, na oknach faktycznie wisiały zasłony, a przede mną stał nieco tylko ode mnie wyższy mężczyzna w czerwonym stroju ze złotymi elementami i szpiczastym kapeluszem w tym kolorze z wyszytymi na nim gwiazdkami i napisem "wizzard". Miał białą brodę i dość dobrotliwy wygląd. Mogłabym go nawet polubić, gdyby nie fakt, że nadal byłam skuta i nie w nastroju do lubienia kogokolwiek.
  Powiedział coś świszczącego do mężczyzny, który mnie tu przyprowadził i zostaliśmy sami. Badałam go wzrokiem, dokonując skomplikowanych symulacji ucieczki z tego miejsca. Nie wiedząc gdzie jestem. Nie wiedząc, ilu przeciwników się spodziewać. Ze skrępowanymi rękami i nogami. Bez broni. Bez możliwości przemiany. Bez znajomości języka. Bez pieniędzy. Najdalej docierałam w symulacji bolesnej przemiany, rozerwania więzów i utraty na zawsze dolnych części kończyn. Najdalej, jednak nie dość daleko.
- Spodziewaliśmy się ciebie później - powiedział uprzejmym tonem. - Widać nie było korków na drodze. 
  Drgnęłam, zdziwiona znajomą mową. Nie był to mój język ojczysty, jednak niemal równie dobrze mi znany. Bliski. Mimo to nie odpowiedziałam, nie dając po sobie poznać, że rozumiem.
- Witam w Tenebris Academy! Polska liga zmiennokształtnych strasznie na ciebie narzekała. Ponoć złamałaś kilkanaście punktów ich kodeksu i musieli interweniować. Jak to dobrze, że trafiłaś do nas, a nie od razu do celi śmierci! - ciągnął. - Mam nadzieję, że uda nam się pomóc i następnym razem nie będziesz sprawiać tylu problemów.
  Mrugnął porozumiewawczo okiem. Moje rysy twarzy przekształciły się nieco. Uniosłam wysoko podbródek, wyprostowałam się. Na ustach gościł kpiący uśmiech. Wyzywałam.
- Obawiam się, że nie zabawię tu dostatecznie długo - powiedziałam kpiąco. - Mam pociąg o 16, więc lepiej mnie nie zatrzymuj wizzardzie.
- Dobrze, dobrze. Jak tylko ukończysz szkołę będziesz mogła pójść, gdzie zechcesz. - Pstryknął i kajdany opadły. Nie czekałam. Wystrzeliłam do przodu. Ciężar ciała i chwila zaskoczenia przygniotły czarownika do ziemi. Przyciskałam dłonie do jego szyi, kciukiem szukając punktu, którego uciśnięcie powoduje natychmiastową śmieć, gdy jakaś potężna siła odrzuciła mnie do tyłu i przygniotłam do ściany.
- Nic panu nie jest, panie profesorze? - spytał mężczyzna, ubrany w jasną koszulę i marynarkę, pomagając wstać nauczycielowi. Jego ciemne włosy opadały na jego niezwykle przystojną twarz. Moje oczy podpowiadały mi, że jest wampirem, jednak wszystkie pozostałe zmysły umieszczały go w kategorii ludzi.
- Tak, w porządku - czarodziej wymruczał niemrawo, rozcierając szyję. - Coś czuję, że wychowawca pierwszej klasy nie będzie miał prostego zadania.
- Na to wygląda - obrzucił mnie nieprzychylnym spojrzeniem. - Co by pan radził z nią zrobić, panie dyrektorze?
- Mieć na oku. Na razie możesz ją umieścić w pokoju ostatniej uczennicy. W razie czego zawsze można ją przenieść do lochów.
  Poczułam, że zgniatająca mnie siła zwalnia swój uścisk. Stanęłam pewnie na nogach i powoli podeszłam do mężczyzn. Obrzuciłam ich wyniosłym spojrzeniem.
- W takim razie niech mi pan wskaże pokój - oznajmiłam.
  Ciemnowłosy zmarszczył brwi i skrzywił się. Jak zauważyłam ten wyraz wcale nie oszpecił jego twarzyczki. A wręcz przeciwnie. Dodał jej wyrazistości.
- W tamtym kierunku - wskazał dłonią.
  Wzruszyłam ramionami i ruszyłam, nie czekając na dalsze słowa. I tak przecież nie zamierzam zostać tutaj długo. Weszłam do pierwszego-lepszego pokoju o niewyszukanej różowo-różowej kolorystyce i jednym łóżku zajętym. Ktoś na nim cicho pochrapywał. Na innym, tym przy oknie, leżała torba, zapewne z moimi rzeczami. Otworzyłam ją i przejrzałam. Wzięłam kilka najpotrzebniejszych broni i otworzyłam okno. W chwili, gdy była w połowie na zewnątrz, a w połowie w środku coś się wydarzyło.
(ktoś?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz