Santiago. Osoba z tej grupy, która dokładnie pilnowała, by przestępcy byli karani. Jedna z tych najważniejszych ludzi, która skazała Klaudię na śmierć. Pod stołem zacisnąłem dłonie w pięści... ale po chwili je rozluźniłem.
To przecież moje słowa tak naprawdę dokończyły proces.
Mimo wszystko, jak widziałem, Louis wybaczył mu ten "grzech", a to on miał większe prawo do nienawiści.
- Co mówiłeś?- odezwał się twardo wampir w drzwiach.- Nic nie wiem o człowieku ot tak chodzącym sobie po Teatrze. A bynajmniej nie wydaje mi się...
Nagle spojrzał na mnie, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z mojej obecności. Zignorowałem jego zdziwione spojrzenie i błyskawicznie wstałem i podszedłem do Artura- wciąż oszołomionego. Ścisnąłem jego nadgarstek, tamując krwawienie.
Armand spojrzał na mnie. Zrozumiałem o co mu chodzi.
- Chodź.- szepnąłem chłopakowi na ucho, a gdy nie odpowiedział, wyprowadziłem go z pomieszczenia, uważnie obserwując Santiago. Dalej patrzył na mnie zdziwiony, a teraz było trzeba dołożyć fakt... że musiał pierwszy raz widzieć u mnie takie łagodne zachowanie wobec człowieka. Też pierwszy raz je widziałem. Czy czułem.
Artur zachowywał się jakby był marionetką: szedł ze mną w odpowiednim tempie, ale patrzył pustym wzrokiem przed siebie i się nie odzywał. Znalazłem apteczkę- wyposażenie obowiązkowe mimo nienormalności aktorów- w przebieralni w szafie. Szybko puściłem nadgarstek chłopaka i opatrzyłem go bandażami i gazą, które wygrzebałem ze skrzynki.
- Artur?- podniosłem palcami jego brodę, starając się, by skupił na mnie wzrok. Zero reakcji.- Artur!
<Artur?>
Pasują wydarzenia? Możesz napisać jak to Lestat przeprasza (Bosz, on przeprasza!) Artura za ten "incydent" i że Santiago już taki jest :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz