- Czego? - zapytała Emili nieco zirytowana. Moja reakcja była natychmiastowa.
- OK, chcesz być sama, sorry - uniosłam ręce w geście poddania i szybko wyszłam. Chciałam tylko ją zapytać, czy chce iść ze mną do stołówki. Z jednej strony nie byłam na nią zła, a z drugiej... no, trochę mnie wytrącił z równowagi jej brak szacunku. Ale cóż, znałam to uczucie. Jeszcze gdy byłam dzieckiem, zanim zostałam czarodziejką, miewałam podobne sytuacje. Tylko, że ja byłam rozpuszczonym bachorem z bogatej rodziny, i nie kończyło się na braku szacunku. Pamiętam ten dzień, kiedy matka darła się na mnie, że opuściłam zajęcia z kaligrafii. Weszła wtedy do mojego pokoju i zniszczyła mi moje "ludki" (ludziki z kasztanów i żołędzi, wtedy się tym strasznie jarałam). Pamiętam te słowa jak dziś: "Układasz jakieś figurki, zamiast iść na lekcje!? Fallon van der Woodsen, masz być moją następczynią, snadź masz do tego dążyć, a nie się wygłupiać!" Wtedy zniszczyła moją "budowlę" i uderzyła mnie. Pamiętam furię, jaka mnie wtedy ogarnęła. "Wynoś się! Won!" krzyczałam do niej jak do zwykłej służącej. Wyszła wtedy bez słowa. To było kilka tygodni zanim zostałam czarodziejką. Dopiero gdy dorosłam, a ona umarła zrozumiałam, że miała rację. Chciała mi zapewnić dogodną przyszłość, wszystko robiła dla mojego dobra i z miłości, choć może na to nie wyglądało. W tamtych czasach tylko mając wykształcenie i wysoką pozycję społeczną, aby cokolwiek osiągnąć, a ja doceniłam ją dopiero, gdy ją na zawsze utraciłam. Kochała mnie, a ja ją tak traktowałam. Wiedziałam już, jak się czuła. Choć w moim przypadku to pikuś. Oburzyłam się, bo Emili powiedziała "Czego?". Dla matki takie odzywki były codziennością. Ale cieszę się, że tak się to skończyło. Nie byłabym dobrą panią dworu. Nigdy jej nie dorównywałam. Z zamyślenia wyrwało mnie stukanie do drzwi.
<Emili? Rozpisałam się nie na temat :P >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz