Upadłam na bok, wbijając sobie przy okazji jakiś ostry kamień w nogę. Przewróciłam się na plecy i zaklęłam pod nosem. Przetarłam twarz ręką i popatrzyłam w bok, słysząc trzask pękającej gałązki. Wysoki, barczysty mężczyzna kroczył dumnie w moją stronę. Ten sam mężczyzna, z którym jakiś czas temu odszedł Ticho.
- Widzę, że Say zastosował się do wskazówek… - powiedział głębokim głosem, spoglądając na mnie z góry. Odwróciłam wzrok w bok. Co z tego, skoro musiał ode mnie uciec? Podniosłam się powoli, kryjąc oczy pod grzywką. Moje źrenice, pod wpływem, niezbyt pozytywnych uczuć, zwęziły się do cieniutkich kreseczek. Zacisnęłam dłonie w pięści i włócząc nogami, ruszyłam w stronę budynku. Nagle zatrzymała mnie wielka ręka, która spoczęła na moim ramieniu.
- Myślę, że nie powinnaś teraz do niego iść - mimo, że zdanie nie było rozkazujące, jego ton głosu mówił co innego. Warknęłam pod nosem coś co miało brzmieć „oczywiście”. Wysunęłam się z uścisku wampira i podążyłam dalej w stronę budynków. Tym razem swoje kroki skierowałam wyraźnie w stronę budynku C. Niby powinnam uważać, żeby jakiś nauczyciel mnie nie zauważył, ale wtedy było mi to naprawdę obojętne. Chociaż gdzieś w środku głos rozsądku mówił mi, że w końcu doigram się tego ciągłego łamania zasad. Mimo to szybko pokonałam dystans jaki dzieliły drzwi wejściowe z drzwiami do pokoju Saya. I od dzisiejszego dnia Ticho. Stanęłam przed drzwiami z cały czas opuszczoną głową. Nie podnosiłam jej od wyjścia z parku. Nagle uderzyłam pięścią w ścianę obok drzwi i zaklęłam głośno.
- Say - powiedziałam twardo, a po chwili powtórzyłam łamiącym się głosem - Say…
Opuściłam rękę, opierając czoło o ścianę. Przez przypadek przejechałam palcami po swoim udzie. Poczułam, że są mokre, więc uniosłam dłoń, by zobaczyć, czego właściwie dotknęły i zamarłam. Krew…? Ale skąd…? To chyba przez ten kamień… Kamyczek? Zerknęłam szybko na drzwi. Jeśli zapach mojej krwi… Tym razem to ja stchórzyłam i po prostu uciekłam na dach budynku B.
<Say?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz