Trzy dni później
Pip. Pip. Pip. Pip. Pip. Pip. Pip.
To był pierwszy dźwięk, jaki usłyszałam, gdy odzyskiwałam przytomność. Potem odzyskałam czucie. Poczułam, jak coś przyczepione jest do mojej twarzy i zaciśnięte. Czułam, jak moje ciało leżało na czymś miękkim i było przykryte czymś bardzo ciepłym. Powoli odzyskiwałam również wzrok, ponieważ moje powieki łaskawie zaczęły się otwierać. Na razie miałam białą plamę przed oczami, lecz z czasem odzyskałam ostrość widzenia. Gdy byłam już w pełni przytomna, przed sobą zobaczyłam białe pomieszczenie wyglądające jak oddział szpitalny. Wszędzie były łóżka medyczne, mnóstwo sprzętu jak respiratory, kroplówki, kotary, gdzie można było zasłonić się w razie czego. Wszystko było białe. Ściany, sufit. Może poza podłogą. Widziałam w jednym miejscu była czarna plama, a na drugim biała plama. Czyli podłoga przypominała plansze do szachów.
Nie wiedziałam, jak się tu znalazłam, ale wiedziałam jedno... żyłam i miałam mieszane uczucia. Z jednej strony chciałam być martwa, ale z drugiej wręcz przeciwnie. Przecież chciałam się odegrać na Mehmedzie. Dlatego postanowiłam, że nie śpieszno mi na tamten świat. Jeszcze.
Próbując wstać, oparłam się o swoje ramiona i byłam zdumiona tym, co zobaczyłam. Miałam ubraną białą szpitalną pidżamę, a z podkoszulki wystawały różne kable. Częściowo widziałam nawet skrawki bandaży. Bardzo się temu dziwiłam, ale gdy przypomniał mi się Mehmed... zrozumiałam z jakiego powodu. Tylko jednego nie rozumiałam. Jakim cudem dostałam się tu. Zaczęłam szukać kogoś, z kim mogłam pogadać, gdy usłyszałam czyjeś kroki z prawej strony. Spojrzałam się i zobaczyłam, że ktoś idzie w moim kierunku.
To był mężczyzna, wyglądający mi na około 30 lat. Miał krótkie czarne włosy, ciemne oczy, jasna cera. Na dodatek ubrany był na czarno, lecz biały kitel ozdabiał jego odzienie. Pewnie był jakimś lekarzem czy coś... Dopiero teraz załapałam, że zbliżał się w moją stronę. Od razu w głowie ułożyłam mnóstwo pytań, ale poczekam i wysłucham, co ma mi do powiedzenia. Od razu przywitał mnie z serdecznym uśmiechem i stanął naprzeciwko mojego łóżka.
- O widzę, że się obudziliśmy – stwierdził i zaczął przeglądać w jakiejś teczce. To musiała być karta medyczna. Po czym ponownie na mnie spojrzał spokojnym wzrokiem.
- Nazywam się Thomas Willis, jestem ordynatorem tego oddziału i opiekuje się tobą od trzech dni – oznajmił a ja momentalnie zamarłam.
- „JAK TO TRZY DNI!!? I ŻE JESTEM W SZPITALU!!?” - krzyknęłam do siebie w swojej głowie. Tak długo byłam nie przytomna?!
- Na to wychodzi i może nie do końca w szpitalu – odpowiedział spokojnym głosem. Mój poziom szoku chyba powiększył swoje granice.
- „Czy on umie czytać w myślach?” - spytałam sama siebie w swojej głowie.
- Tak. Co bardzo jest przydatne w mojej pracy. A teraz zobaczymy co my tu mamy – powiedział lekarz i zaczął śledzić tekst z karty medycznej.
- Tak naprawdę jesteś w Akademii, lecz jak zauważyłaś mamy tu oddział szpitalny i blok operacyjny. Ten, kto wybudował te placówkę musiał wszystko przewidzieć – dodał w przerwie na czytanie. Powoli wszystko zaczęłam sobie układać, lecz nadal zastanawiałam się jak tu się znalazłam.
- Czyli mamy zatrucie alkoholem, którego poziom już dawno przekroczył normę, ranę ciętą na szyi, spora utrata krwi i... - zaczął wyczytywać mi powody dla których tu jestem, ale po chwili przerwał i przeniósł swoje spojrzenie na mnie. Chyba chciał zbudować napięcie tą ciszą.
- I z tego co zauważyłem, lub usłyszałem... uszkodzenie krtani panno Tepes – oznajmił trochę smutnym tonem. Od razu dotknęłam szyi i poczułam materiał. Zszokowana spojrzałam po sobie i jak powiedział lekarz, byłam obandażowana. Czyli to przez uszkodzoną krtań nie mogłam normalnie rozmawiać. Od razu spojrzałam na doktorka, który zamknął teczkę z moimi danymi medycznymi.
- Jednakże mimo wszystko gdyby nie twój ojciec i Say Aruccio nie przynieśli cię tu to w ostatniej chwili, to zamiast tu leżeć, wylądowałabyś w kostnicy – oznajmił doktor i w tym momencie zgłupiałam. Czy ja dobrze zrozumiałam? Przecież ja go traktowałam tak podle... Byłam na niego wściekła, za to co mi zrobił. A mimo wszystko mnie uratował? Miałam co do tego mieszane uczucia. Poważnie.
- Na szczęście zdążyłem poinformować twego ojca o twoim już polepszającym się stanie zdrowia. Powinien niedługo przyjść. A teraz przepraszam, muszę zająć się papierami. A ty masz tu leżeć i odpoczywać – odrzekł po raz ostatni i po czym udał się w swoją stronę i wyszedł z sali. Postanowiłam jednak się go nie posłuchać i szybko stąd wyjść. Od razu odczepiłam od siebie kable spod mojej szpitalnej bluzki i wstałam. Niestety nie miałam butów i odczuwałam zimno pod stopami. Nie zniechęciło mnie to.
Od razu wybiegłam z sali, ponieważ nie chciałam się na razie widzieć z tatą. A może nawet w ogóle nie chciałam. Nie wiem, ale jednego byłam pewna. Chciałam się zemścić na Mehmedzie za to, jak mnie urządził, bo to co mi zrobił... był ciosem poniżej pasa.
Biegłam korytarzami budynku, które też były białe, a podłoga przypominała szachownicę. Mimo iż strasznie mnie bolało gardło, biegłam co sił, szukając wyjścia. Całe szczęście pomieszczenie ten cały szpital był jednopiętrowy, więc nie musiałam się krzątać.
Jednak zakrętów było sporo jak w jakimś labiryncie i można było się pogubić. Przebiegłam pierwszy zakręt. drugi, trzeci, czwarty, piąty... przy szóstym zakręcie miałam małe zderzenie czołowe i wpadłam na kogoś. Od razu wylądowałam tyłkiem na podłogę.
- Hej, uważaj! - nagle usłyszałam czyiś kobiecy głos, który był znajomy. Zaskoczona spojrzałam przed siebie i zobaczyłam czterech ludzi.
Trójka była mi znajoma. Przed sobą miałam Saya, jego dziewczynę Neko i Argonę, która patrzyła się na mnie rozgniewana. To chyba na nią wpadłam. Natomiast nie miałam pojęcia, kim był ten blondyn o zielonych oczach i aparycji dwódziestopięcio latka. Jak widać „przukułam” jego uwagę, gdyż od razu spojrzał na mnie zdziwiony... i odwrócił w rok. Kto to? Musiałam przyznać, że był całkiem całkiem... Gabriela Przestań! Już raz doznałaś zawodu i już wystarczy!
- Gabi! Jak dobrze cie widzieć! - nagle wyskoczył na mnie Say wyszczerzony i rzucił się na mnie z uściskiem. Okej... teraz czułam się trochę niezręcznie po tym, ale szybko go odepchnęłam przypominając sobie, jak bardzo mnie skrzywdził. Po raz kolejny rzuciłam się do biegu. Tym razem tamci zaczęli mnie gonić. Zaczęli do mnie wykrzykiwać, ale zignorowałam to. Właśnie dochodziłam do wyjścia i marzyłam o tym, aby się stąd wydostać, gdy drzwi się nagle otworzyły i nagle zostałam złapana w czyjeś ramiona i utulona.
- Gdzie ci się tak śpieszno, córeczko! - po chwili rozległ się głos ojca. Zdziwona trochę się odchyliłam i spojrzałam na twarz „napastnika” okazało się iż natknęłam się na tatę, a na jego twarzy zobaczyłam zaschnięte łzy. Czyżby znów płakał? Pewnie się tym bardzo przejął...
- Gabriela! - nagle usłyszeliśmy wołanie reszty. Od razu spojrzałam w głąb korytarza i zobaczyłam jak pozostali dobiegli do mnie. Co dziwniejsze, zauważyłam tego lekarza, którego spotkałam dziś rano.
- Bardzo przepraszam, panie Tepes. Nie miałem pojęcia, że jak ją spuszczę z oka, to zwieje mi – powiedział zdyszany doktorek, na co ojciec się trochę uśmiechnął.
- Nie szkodzi, doktorze... wiem coś o tym – zaśmiał się głośno i trzymając mnie w ramionach, zaniósł z powrotem do oddziału. Koledzy mu też towarzyszyli, ale nie miałam pojęcia dlaczego to robili?
<Say? Lub kto inny... może niech tym razem Ticho mi odpisze? xD>
Okej... zrobione, ale przepraszam , że dopiero teraz. Uznaj, że w pewnym sensie napisałam do Ticho. Niech Gabriela spróbuje trochę sił z nim, więc niech wara od niego - Ivy
Haha, powodzenia z nim xD I ok, coś napiszę Ticho. Więc zamawiam- Aru
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz