Uśmiechnęłam się pod nosem i minęłam chłopaka w drzwiach. Spojrzałam na strome schody prowadzące na dół, gdzie panowała totalna ciemność. Nawet ja, mając koci wzrok, niewiele tam widziałam. Say stanął koło mnie i popatrzył w dół.
- To co? Kroczymy ku ciemności! - zawołał, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem. Powoli schodziliśmy na dół po dłuuuugich schodach. Kiedy już znaleźliśmy się na dole było naprawdę ciemno i chłodno.
- Ile metrów możemy być pod ziemią? - spytałam z ciekawości i zaczęłam rozglądać się za jakimś włącznikiem światła lub drzwiami.
- Ze 100 metrów? Strasznie długie były te schody - Say również się rozglądał. Nieco wkurzona postąpiłam krok w przód i w tym samym momencie na całej wielkiej sali rozbłysły światła. Warknęłam i zmrużyłam oczy.
- Po akademii z dyrektorem magiem można się było tego spodziewać, no nie? - mruknęłam i rozglądnęłam się po wnętrzu, kiedy już mój wzrok przywykł do jasnego światła. Sala była gigantyczna! Powierzchnię miała zbliżoną do budynku A. Była podzielona jakby na dwie części. Jedną ta po prawej była wyłożona materacami, na podłodze, ścianach i filarach podpierających. Drugą część pokrywały tylko pnie drzew, pocięte na dość grube paski. Najwyraźniej na tej części nawierzchnia była co jakiś czas wymieniana.
- No... To jesteśmy. - odparłam i oparłam się długim ostrzem o podłogę, które prawie natychmiast wbiło się w podłogę. Westchnęłam i wyciągnęłam kose z ziemi. Oparłam ją delikatnie na krótkim ostrzu, które kończyło rękojeść. Ogólnie cała kosa była zachowana w 'moich' klimatach. Podobnie jak łuk była delikatnie miętowa w kolorze i miała kilka ostrych 'zębów', tam gdzie kończyło się półtorametrowe ostrze.
- Zaczynamy? - spytał wampir, a ja tylko skinęłam głową i uniosłam kosę, gotową do ataku lub jego odparcia.
Po niecałych 30 minutach oboje byliśmy zupełnie wymęczeni, ale jednak zadowoleni z treningu, a którym nie udało się wyłonić zwycięzcy. Say był bardzo szybki, ale moje kocie uszy i 10 lat treningów nie poszły na marne. Oboje runęliśmy na materace po drugiej stronie filarów. Po krótkiej chwili ciszy, w której było słychać głównie mój niespokojny oddech, nagle wybuchłam śmiechem.
- A tobie co jest? - szatyn patrzył na mnie zdziwiony.
- Bo te... hahaha, no wiesz... haha, kawwłki drewna z podłogi, hahahah - nie byłam w stanie wytłumaczyć z czego się śmieje, jednak chłopak najwyraźniej załapał o czym mówię, bo przyłączył się do mnie. Kiedy już oboje się uspokoiliśmy, Say podniósł się i powiedział powoli.
- Ty też czujesz krew?
- Hm? - wciągnęłam powietrze do nosa. Faktycznie, w powietrzu było czuć krew. Spojrzałam na siebie i parsknęłam śmiechem.
- Nie wierzę, że nie zauważyłam, jak przeciąłeś mi brzuch. - zaśmiałam się, patrząc na czerwiejący strój.
- Co zrobiłem? - wyraźnie się tym przejął. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Nic takiego. Rozcięcie wzdłuż brzucha, nic poważnego, naprawdę - podniosłam się i już chciałam odejść, kiedy Say złapał mnie za rękę i pociągnął z powrotem ma materac.
- Co... - mruknęłam, patrząc na chłopaka.
- To co? Kroczymy ku ciemności! - zawołał, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem. Powoli schodziliśmy na dół po dłuuuugich schodach. Kiedy już znaleźliśmy się na dole było naprawdę ciemno i chłodno.
- Ile metrów możemy być pod ziemią? - spytałam z ciekawości i zaczęłam rozglądać się za jakimś włącznikiem światła lub drzwiami.
- Ze 100 metrów? Strasznie długie były te schody - Say również się rozglądał. Nieco wkurzona postąpiłam krok w przód i w tym samym momencie na całej wielkiej sali rozbłysły światła. Warknęłam i zmrużyłam oczy.
- Po akademii z dyrektorem magiem można się było tego spodziewać, no nie? - mruknęłam i rozglądnęłam się po wnętrzu, kiedy już mój wzrok przywykł do jasnego światła. Sala była gigantyczna! Powierzchnię miała zbliżoną do budynku A. Była podzielona jakby na dwie części. Jedną ta po prawej była wyłożona materacami, na podłodze, ścianach i filarach podpierających. Drugą część pokrywały tylko pnie drzew, pocięte na dość grube paski. Najwyraźniej na tej części nawierzchnia była co jakiś czas wymieniana.
- No... To jesteśmy. - odparłam i oparłam się długim ostrzem o podłogę, które prawie natychmiast wbiło się w podłogę. Westchnęłam i wyciągnęłam kose z ziemi. Oparłam ją delikatnie na krótkim ostrzu, które kończyło rękojeść. Ogólnie cała kosa była zachowana w 'moich' klimatach. Podobnie jak łuk była delikatnie miętowa w kolorze i miała kilka ostrych 'zębów', tam gdzie kończyło się półtorametrowe ostrze.
- Zaczynamy? - spytał wampir, a ja tylko skinęłam głową i uniosłam kosę, gotową do ataku lub jego odparcia.
Po niecałych 30 minutach oboje byliśmy zupełnie wymęczeni, ale jednak zadowoleni z treningu, a którym nie udało się wyłonić zwycięzcy. Say był bardzo szybki, ale moje kocie uszy i 10 lat treningów nie poszły na marne. Oboje runęliśmy na materace po drugiej stronie filarów. Po krótkiej chwili ciszy, w której było słychać głównie mój niespokojny oddech, nagle wybuchłam śmiechem.
- A tobie co jest? - szatyn patrzył na mnie zdziwiony.
- Bo te... hahaha, no wiesz... haha, kawwłki drewna z podłogi, hahahah - nie byłam w stanie wytłumaczyć z czego się śmieje, jednak chłopak najwyraźniej załapał o czym mówię, bo przyłączył się do mnie. Kiedy już oboje się uspokoiliśmy, Say podniósł się i powiedział powoli.
- Ty też czujesz krew?
- Hm? - wciągnęłam powietrze do nosa. Faktycznie, w powietrzu było czuć krew. Spojrzałam na siebie i parsknęłam śmiechem.
- Nie wierzę, że nie zauważyłam, jak przeciąłeś mi brzuch. - zaśmiałam się, patrząc na czerwiejący strój.
- Co zrobiłem? - wyraźnie się tym przejął. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Nic takiego. Rozcięcie wzdłuż brzucha, nic poważnego, naprawdę - podniosłam się i już chciałam odejść, kiedy Say złapał mnie za rękę i pociągnął z powrotem ma materac.
- Co... - mruknęłam, patrząc na chłopaka.
Say?
Nie chciało mi się opisywać walki xd pisanie z telefonu jest takie złeeeeeee D:
Nie chciało mi się opisywać walki xd pisanie z telefonu jest takie złeeeeeee D:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz