Odwróciłam się do chłopaka z uśmiechem i zdjęłam łuk z ramienia.
- Większość z nich jest srebrna. - odparłam lekko, na co chłopak się skrzywił. - Ale mam też drewniane strzały - wycelowałam w wampira ostrzem, które połyskiwało w promieniach słońca.
- Drewniane? - zdziwił się, jednak widziałam, że uważnie mnie obserwuje. Powoli napięłam cięciwe i zmrużyłam oczy, wpatrując się w swój cel. Rozluźniłam palce, a strzała ze świstem pomknęła w stronę Saya i wbiła się w korę drzewa, przyszpilając to za koszulę. Opuściłam łuk i podeszłam do niego żwawym krokiem.
- Bambusowe, tak dokładnie. Robione na zamówienie - wyciągnęłam grot z drzewa i opuszkiem palca dotknęłam srebrnego ostrza. - Dostaje co miesiąc 100 sztuk. Dla porównania srebrnych dostaje 600 sztuk miesięcznie.
- Co miesiąc? Jak to możliwe?
- Pseudo rodzice załatwili mi dożywotnią umowę o te strzały. Jedyną osobą, któramoże ją zerwać, jestem ja. A jak narazie nie narzekam na to, że co miesiąc dostaje nowe strzały. - odwróciłam się na pięcie i ruszyłam na środek polany, którą ze wszystkich stron otaczał las. - Weź do ręki jabłko i po prostu biegaj do okoła polany. - powiedziałam, odwracając się do chłopaka - Nie mam zamiaru narażać Cię na działanie słońca.
Złotooki popatrzył na mnie nieco zdziwiony, jednak po krótkiej chwili się uśmiechnął.
- Możesz rzucać tymi jabłkami we mnie, do góry, do tyłu, możesz je nawet turlać. Rób z nimi co tylko chcesz.
Wampir skinął głową i zniknął. Dosłownie. Znaczy, wiem, że biegał gdzieś do okoła, jednak dla mnie był on zupełnie niewidoczny przy tej prędkości. Zastrzygłam uszami, napinając cięciwę, z przygotowaną do strzału drewnianą strzałą. Ponownie zastrzygłam uszami, słysząc cichy świst. Natychmiast odwróciłam się w stronę źródła dźwięku i puściłam drewniany grot, który przepołowił w locie jabłko. Obie połówki owocu upadły pod moje nogi. Kolejny odgłos lecącego owocu-pocisku sprawił, że wygięłam się w tył, stojąc na jednej nodze. Drugą trzymałam w powietrzu, utrzymując w ten sposób równowagę. To co zrobiłam, przypominało typową jaskółkę, którą na lekcjach wychowania fizycznego nauczyciele kazali nam robić. Z tą różnicą, że moja 'jaskółka' patrzyła w niebo. Wyprostowałam się i puściłam kolejną strzałę w stronę zbliżających się szbko owoców. Jabłka-pociski znikały w szybkim tempie. Kiedy ostatni owoc zniknął spod drzewa, zamknęłam oczy i skupiłam się na cichym dźwięku, który Say wydawał przy bieganiu. Po dłuższej chwili otworzyłam oczy i w tym samym momencie puściłam cięciwę. Bambusowa strzała pomknęła przed siebie i wbiła się w jabłko, które szatyn trzymał w rękach. Zdziwiony zatrzymał się nagle i popatrzył na mnie z uznaniem. Opuściłam łuk i podbiegłam do wampira.
- Dzięki za pomoc - uśmiechnęłam się szeroko - Już dawno nie miałam takiego treningu. Połowę jabłka? - podsunęłam mu połowę owocu, który trzymałam ogonem. W drugiej połowie zatopiłam już kocie zęby.
Say?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz